Strona:Liote.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 165 —

najdziecie. Ale poczekaj — odgrażała się pięścią — znam ja ciebie, rudy łebku, wiem, czyjś ty jest. Żebym tak nocy nie doczekała, jeśli dziś jeszcze tatulo twój cię nie spierze — że tydzień nie usiądziesz.
W porze cieplejszej — póki rzeka żyje i życie do siebie przyciąga — tym malcom raj jest na wybrzezu; kijem ich stamtąd nie odpędzi. Teraz, gdy zimową pustką tam powiało, nudno im wśród zaułków głuchych i domostw odrapanych, gdzie bieda się rozsiadła — jak wiedźma ze złą, skrzywioną gębą — wesołość każdemu, więc i tym małym łobuzom nadrzecznym, odbierając. Ciągną tedy «na miasto», powody sobie ku temu różne dobierając, lub i bez powodu — bo komu sprawę zdawać będzie malec taki: ojciec w robocie, matka drobniejszej dziatwy odstąpić nie może i za chłopakiem nie pogoni. A gdy wróci — że po uchu coś nie coś oberwie — to i cóż! Dobre to nawet na rozgrzewkę.
Gromadka, która przed chwilą ucieczką się ratowała, zebrała się nieopodal przy skwerze i zaraz wśród niej się zakotłowało.
Rudy wyrostek wygrażał chłopaczynie, odzianemu w coś, co do kostek mu sięgając,