Strona:Liote.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —

tła życiodajnego i tchnień gorących. Ku południowi promienność oślepiająca, zaledwie pozwalając oczom musnąć strop nieba spojrzeniem olśnionem, spychała je wnet na ziemię.
«Dość wam pięknych światełek, któremi łaska słońca pierś jej ozdobiła».
Jakoż wszędzie była mnogość świetnych blasków; szata, okrywająca ciche i martwe wnętrze ziemi, bogato nimi zahaftowaną była.
Na miedzach i polnych drożynach błyszczały smugi wodne, które wczorajsza zostawiła burza; wiatr, popijając z nich (— zdyszany gonitwą i po niej spragniony) — wprawiał je w drżenia świetlne. Przydrożne młode topole, wstrząsając wierzchołkami, odsłaniały niedbale swe bogactwo, swoje srebro, rozsypane w mnóstwie drobnych, świetnie połyskujących krążków śród bujnego, obmytego świeżo listowia.
Po łąkach nieskoszonych szedł dreszcz srebrzysty, dreszcz wstydliwości i zasromania się dojrzałych traw, niepokojonych obecnością rozkwitłych śród nich maków, które w czerwieni swej tchną na łąkę żarem gorącej żądzy, upragnień wzburzonej krwi.
Świeże pokosy miały ten swój cudny