Strona:Liote.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —

Dobra wdowo Symchy, jakże mi łatwo było odgadnąć jedyną myśl, która snuła się wtedy po twej nielubiącej długich rozważań głowie.
Myślałaś wtedy:
— Albo moje oczy już nic nie warte, albo to dziecko moje jest najśliczniejsze z tych wszystkich pań i panien.
Chętnie ci przyznałem słuszność.
Nazajutrz zrana, spotkawszy Esterkę w zwykłej jej postaci czarno-szarej, nędznej poczwarki, nie mogłem się powstrzymać od powiedzenia jej, jak ładnie wczoraj wyglądała i jak korzystnie dla niej wypadało porównanie z innemi paniami.
— Doprawdy? Bardzo dziękuję panu. Jeszczem tego od nikogo nie słyszała.
Biedactwo, — więc to był pierwszy komplement w jej życiu.


XII.

Nie przypominam sobie, bym potem z nią rozmawiał. Nie — z pewnością, to było po raz ostatni.
Gdym ją następnie zobaczył — już to nie była Esterka — już to nie był słodko