Strona:Liote.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —
III.

Oczywiście, zwrotki piosnki, którą dnie, uchodząc, wydzwaniały mi w tej wioszczynie, nie mogły budzić zajęcia, podobnego temu, jakie budzą np. kuplety w operetce. Nie zupełnie jednak zgodziłbym się na nazwę «prostej» dla tej piosnki.
Prostem często nazywamy to, nad czem nie chce się nam myśleć. Prawda? Ileż razy, wcale nie odgadłszy jakiejś zagadki, mówimy: «To takie proste, dziecinne», — byle tylko nie dać poznać, ile czasu zabrałby nam namysł. W ogóle tym sposobem bronimy się od zgłębiania rzeczy, w których domyślać się należy złożoności wielkiej, a niemiłej, może nudnej, a może — co gorsza — takiej, iż z jej rozwikłaniem odniosłyby uszczerbek nasze interesy, zeszczuplałaby sfera naszych przyjemności. «Lepiej nie poruszać licha» — myślimy, a na głos odpieramy niebezpieczną pokusę słowami: «To takie zwyczajne, znane, codzienne; to było — jest i będzie«.
Piosnka, która zawiera treść ranków, dni, wieczorów i nocy, uchodzących w wiosce pod N., nie jest ubogą w słowa, przeciwnie,