Strona:Liote.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 38 —

za łby się brały w wiecznej z sobą zwadzie i jakby już zdążyły powydzierać sobie całymi garściami listowie.
— Wokoło jest tyle nagiej przestrzeni, bez jednego drzewka, — słyszałeś ich użalania — a nam nie kazano wychodzić za to ogrodzenie, obejmujące śmiesznie mało miejsca, tyle — ile by ocieniała jedna lipa, gdyby swobodnie się rozrastała. W tych warunkach każdego djabli biorą i pchają do kłótni.
Miały słuszność.
Naprzykład, jesion z pniem prostym i koroną dość ładnie układającą się, — inaczej umieszczony — byłby pięknem drzewem. Rósł zaś tak blizko domu i jakiejś jabłoni, iż gdy niektórym gałęziom w rozrastaniu się przeszkadzała strzecha — inne mogły same być w błędzie, do jakiego drzewa należą; wierzchołek zaś wędził się w dymie z komina i sechł.
Ludzie tworzyli tu zgodny zespół z tem, co było w ich posiadaniu.
Niechby czarodziejska moc przyoblekła kilka różnego wieku drzew z tego ogródka w kształty człowiecze — bezwątpienia otrzymalibyśmy wtedy gromadkę istot niezwykle