poczęcia walki; a przyłączenie Samaryi wypadło na niekorzyść możnych, którzy, mniej liczni, stracili dawne znaczenie. Jakkolwiekbądź, potrafili możni utrzymać się przez pięćdziesiąt lat w świątyni i w pałacu aż do przybycia Waleryusza Gratusa.
Annasza był najwierniejszym sługą swego cesarskiego protektora; rzymski garnizon zajmował fort Antonia, straż rzymska pilnowała pałacu; rzymski system podatkowy niszczył miasto i okolicę; co dzień, co godzinę, w tysiączny sposób naród był grabiony i dręczony. Niezadowolenie, rozpacz, nurtowały w narodzie, przecież Annasz umiał je hamować. Gdy mimo to wszystko, musiał na rozkaz Gratusa oddać swoją władzę Ismaelowi, przyłączył się do partyi Separatystów. Tym sposobem Gratus został osamotniony, a pożar, który przez lat pięćdziesiąt tlał pod dymiącemi zgliszczami, nowym wybuchnął płomieniem. W miesiąc po objęciu rządów przez Ismaela, uznał Gratus za stosowne wysłać silny oddział wojska, aby wzmocnić załogę fortu Antonia.
Mając w pamięci to, o czem przed chwilą mówiliśmy, niech szanowny Czytelnik raczy towarzyszyć nam do ogrodów pałacu na górze Syon. Było to koło południa w drugiej połowie Lipca, a więc w najgorętszej części lata.
Ogród otaczały ze wszechstron budowle, wdłuż których znajdowały się galerye i altany. Sam ogród zachwycał oko umiejętnie wyciętemi wśród trawników ścieżkami, pięknością i ugrupowaniem drzew oraz najwyszukańszemi gatunkami palm, brzoskwiń i orzechów. Cały czworobok ogrodu nachylał się ze wszystkich stron ku środkowi, gdzie był zbiornik czyli basen marmurowy, zaopatrzony w kilku miejscach drzwiczkami, a raczej zasuwami, któremi, gdy je podniesiono, wody skrapiały pobliskie trawniki, chroniąc je od posuchy.
W bliskości tegoż basenu, a raczej wodotrysku, w cieniu rozłożystych palm, siedziało dwóch chłopców żywo z sobą rozmawiających. Jeden mógł mieć około lat dziewiętnastu, drugi siedemnastu.
Obaj byli piękni, na pierwsze wejrzenie można ich było wziąść za braci, bo obaj mieli ciemne włosy i oczy i ogorzałe twarze.
Starszy siedział z odkrytą głową, — płaszcz porzucił na ławę, tunika, sięgająca kolan zdradzała Rzymianina. W rozmowie jego z towarzyszem przebijała duma arystokraty rzymskiego. I nie można
Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/56
Wygląd
Ta strona została skorygowana.