Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszystko, co otaczało Esterę, było rzymskie, prócz jej ubrania — zachowała bowiem strój izraelski. Tirza igrała z dwojgiem pięknych dzieci na rozciągniętej u stóp Estery lwiej skórze; dość było im się przypatrzeć, aby odgadnąć, czyje to dzieci.
Czas obchodził się z urodą córy Simonidesa wspaniałomyślnie, dziś była piękniejszą niż kiedy — odkąd stała się panią wili i osięgła szczyt marzeń.
Gdy patrzymy na ten obraz świętości ogniska domowego, wchodzi służebny i rzecze:
— W atrium jest kobieta, która pragnie mówić z panią.
— Niech wejdzie.
Nieznajoma ukazała się; Estera wstała na jej spotkanie, chciała przemówić, zawahała się chwilę, a potem cofając się, rzekła:
— Niegdyś znałam cię... Jesteś...
— Iras, Baltazarowa córa.
Zdziwiła się Estera jej śmiałości, niemniej kazała podać jej ławeczkę.
— Nie mam zamiaru odpoczywać — rzekła Iras chłodno — odchodzę zaraz.
Przypatrywały się sobie wzajemnie. Wiemy już, że Estera była piękną kobietą, szczęśliwą żoną i matką. Wspaniała postać Egipcyanki zachowała coś z swego wdzięku, ale twarz jej zmieniła się, oczy straciły blask i życie, rumieńce znikły. Usta z wyrazem cynizmu i pewnego okrucieństwa wraz z ogólnem zniedbaniem, zrobiły ją przedwcześnie starą. Ubranie ani staranne ani czyste, sandały pyłem okryte, wszystko mówiło, że ciężkie przechodziła koleje.
— Twojeż to są dzieci?
Estera spojrzała na nie z uśmiechem macierzyńskim.
— Nie chcesz się pobawić z niemi?
— Przestraszyłabym je — odparła Iras, przysuwając się do drżącej Estery. — Nie lękaj się — dodała. — Powiedz mężowi ode mnie, że nieprzyjaciel jego nie żyje, że go własną zabiłam ręką, mszcząc się niedoli, w jaką mnie pogrążył.
— Jego nieprzyjaciela... zabiłaś?