Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Głosy ich brzmią cicho, nienaturalnie.

Matka tuli córkę do serca i mówi: śniło mi się tej nocy, — widziałem go tak dokładnie jak ciebie w tej chwili. Czemuż nie miałabym wierzyć w sny, kiedy nasi ojcowie w nie wierzyli, a Pan tak często z nimi w ten sposób rozmawiał. Zdawało mi się, jakobyśmy były w przedsionku niewiast — w świątyni; z nami było więcej kobiet; on przyszedł i stał w cieniu bramy, spoglądając dokoła. Serce biło mi gwałtownie; wiedziałam, że nas szuka; wyciągnęłam ręce ku niemu i biegłam, wołając go po imieniu, ale, niestety, nie poznał mnie. W tej samej chwili znikł.
— Któż wie, ażali tak kiedy nie będzie; wszak obie tak bardzo jesteśmy zmienione...
— Zapewne, jednak... — tu głowa matki upadła bezwładnie, na twarz wystąpił wyraz boleści, a podniósłszy się, rzekła: jednak możemy mu się dać poznać.