Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

U wejścia do namiotu zastali służbę napełniającą gąsiory mocnym napojem. Napili się wina dla ochoty, a Malluch wkrótce wrócił do miasta.
W czasie ich nieobecności wysłał Ilderim dobrze zaopatrzonego jeźdźca z rozkazami do straży przydrożnej, stosownie do rady Simonidesowej. Był to doświadczonej wierności Arab; polecenie miał ustne, nie wioząc żadnego pisma.
Następnego dnia wrócił Ilderim do namiotów około godziny trzeciej. Zaledwie zsiadł z konia, zbliżył się do niego człowiek wyraźnie arabskiego pochodzenia i rzekł: Szeiku, kazano mi oddać ci tę paczkę z listem i prośbą, abyś pismo natychmiast odczytał — jeśli zechcesz dać odpowiedź, zaczekam jak długo każesz.
Ilderim obejrzał natychmiast wręczony mu zwój papieru, — pieczęć była złamana, a adres brzmiał: Do Waleryusza Gratusa w Cezarei.
— Niech go porwie Abbadon! — wrzasnął Szeik, widząc że list pisany po łacinie. Gdyby pismo było po grecku lub po arabsku, przeczytałby je; tak, zaledwo odcyfrował wielkiemi literami podpis Messali.
— Gdzie jest młody Żyd? — zapytał.
— Na polu z końmi — odpowiedział sługa.
Szeik włożył pismo w zawinięcie, a schowawszy paczkę za pas, wsiadł znów na konia i popędził w stronę, gdzie Ben-Hur odbywał ćwiczenia. W tej chwili jakiś nieznajomy zbliżał się od strony miasta.
— Szukam Szeika Ilderima, zwanego Dobrotliwym — rzekł przybyły.
Język i ubranie zdradzały w nim Rzymianina. Ilderim nie czytał wprawdzie po łacinie, język ten rozumiał i z godnością odpowiedział: — Jam jest szeik Ilderim.
Nieznajomy spuścił oczy i podniósł je znów, mówiąc z udaną swobodą: — Słyszałem, że potrzebujesz woźnicy na wyścigi.
Usta Ilderima ściągły się pod białym wąsem ironicznym uśmiechem.
— Idź swoją drogą — odparł — mam już woźnicę — i odwrócił się; tymczasem nieznajomy wstrzymał go, mówiąc:
— Szeiku, niezmiernie lubię konie, mówią powszechnie, że masz najpiękniejsze w świecie.