Strona:Lew Tołstoj - Za co.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zak tak uparcie sterczy na miejscu, więc trwożyła się wielce.
Kilkakrotnie w ciągu nocy wychodziła Albina z zajazdu i przeszedłszy przez ciemny korytarzyk, udawała się ku tylnej stronie domu. Kozak wciąż czuwał, siedząc z opuszczonemi w dół nogami na znajdującym się pod szopą wozie. O świtaniu dopiero, gdy pierwsze kury zapiały od chaty do chaty, udało się Albinie znaleźć sposobność do pomówiania z mężem. Kozak rozwalony na tarantasie, chrapał.
Zbliżyła się ostrożnie, uchylając wieko skrzyni.
— Józiu!
Odpowiedziało jej milczenie.
— Józiu! Józiu! — powtórzyła przerażona.
— Co takiego, co się stało? — wołał rozespany Migurski.
— Spałem — odrzekł, a z tonu jego głosu poznała, że się uśmiechał w tej chwili.
— Czy mogę wyjść?
— Nie, kozak tu — i spojrzała uważnie na śpiącego na wozie.
Szczególna rzecz, kozak chrapał, lecz jego dobre, niebieskie oczy były otwar-