Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Jesteś winną, boś w pełni sił i życia, bo przed tobą przyszłość, gdy ja tymczasem“... — zdawał się jej odpowiadać wzrok lodowaty i surowy księcia Andrzeja. W tych oczach dziwnie głębokich i niezbadanych, czytało się prawie nienawiść, gdy je zwrócił zwolna ku siostrze i Nataszce.
— Dzień dobry Maryniu, jakże dostałaś się aż tu? — spytał całując ją, głosem tak samo zimnym jak jego spojrzenie, jakby już z grobu wychodził.
Krzyk rozpaczy najstraszliwszej byłby mniej Marję przeraził, niż dźwięk ponury tego głosu.
— Przywiozłaś z sobą małego? — spytał tonem łagodnym, wysilając pamięć najwidoczniej.
— Jakże ci jest teraz? — spytała siostra, dziwiąc się sama sobie, że w ogóle znalazła coś do powiedzenia.
— Pytaj o to mego eskulapa, moja droga — chcąc być uprzejmym i przyjacielskim, dodał, poruszając machinalnie ustami. — Dziękuję ci bardzo siostruniu kochana, żeś do mnie przyjechała.
Uściskała jego dłoń, na co brwi zmarszczył nieznacznie. Milczał, a Marja również nie wiedziała o czem ma dalej mówić. W jego mowie, w głosie, a szczególniej w oczach czytało się zupełne oderwanie od ziemi, od tego życia doczesnego, co spostrzegamy zawsze u naszych drogich umierających, a co nas tak przelata i takim smutkiem napełnia, gdy sami czujemy się silni i zdrowi. Nic go nie zajmywało, nie żeby tego nie pojmował, tylko że myślą tonął w świecie nieznanym, nieprzystępnym dla ludzi dotąd ściśle do ziemskich trosk