Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rąco do Boga i błogosławionego Sergjusza, o miłosierdzie nad Rosją tak straszliwie zagrożoną.
Skoro mnich odszedł pociągnęła Sonię ze sobą do pokoju ostatniego.
— Sońciu, on żyć będzie, nieprawdaż? Czuję się tak szczęśliwą, a jednocześnie ogartuje mnie czarna rozpacz! Wszystko naprawione... zapomniane! Oby tylko zdrowie odzyskał, ale to niemożliwe, niemożliwe!...
Załkała głucho zalewając się łzami rzewnemi. Sonia wzruszona nie tylko boleścią serdecznej przyjaciółki, ale i własnemi obawami, uściskała ją, starając się pocieszyć ile możności.
— Oby żył tylko — pomyślała i ona.
Zbliżyły się ku drzwiom do jego pokoju, otwierając je cichuteńko. Zobaczyły Andrzeja leżącego na stosie poduszek. Drzemał i słychać było jego oddech lekki i miarowy.
— Ah! Nataszko! — szepnęła Sonia przerażona, porwawszy ją za rękę i cofając się od progu.
— Cóż takiego? Co się stało? — wypatrzyła się na nią Nataszka zdumiona.
— To, to... to samo! — odrzuciła blada i drżąca, drzwi ostrożnie przymykając. — Pamiętasz? — mówiła dalej z trwogą i tonem uroczystym — pamiętasz gdym patrzyła w zwierciadło o północy, w wigilją Bożego Narodzenia? Pamiętasz?.. Widziałam wtedy... — Tak, tak — Nataszka otworzyła szeroko oczy, jakby chciała gonić w powietrzu widma fantazji rozgorączkowanej.
— Przypominasz sobie? — kończyła Sonia. — Opo-