Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Ewangielji. Zdaje mi się jednak czasami, że nie czuje tego tak, jak my byłybyśmy uczuły na jej miejscu.
Marja wytłumaczyła wprawdzie bratowej, że ów tekst z Ewangielji odnosi się zupełnie do czego innego. Patrząc jednak na Sonię, musiała przyznać słuszność słowom Nataszki. Zdawało się rzeczywiście że Sonia wcale nie pojmuje jak przykrem jest jej położenie. Przywiązała się raczej do ogniska domowego, niż do samych członków tej rodziny, na wzór kota.
Obsługiwała i pielęgnowała hrabinę najtroskliwiej, pieściła, bawiła i obszywała dzieci Mikołaja. Była zawsze gotową do wszelkich usług, dla każdego. Aby oddać hołd prawdzie, musimy stwierdzić że przyjmowano to, jako coś zupełnie naturalnego, nie poczuwając się nawet do zbytecznej wdzięczności.
Pałac w Łysych-Górach nie był już tak utrzymany jak za życia starego księcia. Nie brakowało tam jednak pokojów gościnnych, urządzonych bez wykwintów niepotrzebnych, ale z wszelkiemi wygodami. To też najbliższa rodzina Rostowów i Bołkońskich, przesiadywała w pałacu całemi miesiącami, wiodąc życie ciche, spokojne, patryarchalne, które raz na rok, na imieniny gospodarza, według odwiecznej tradycji, w dniu św. Mikołaja, przerywał zjazd nader liczny całego sąsiedztwa, do stu osób co najmniej. Wtedy tylko występywano z dawną okazałością, wino lało się strumieniem, kapela przygrywała hucznie biesiadnikom, a moździerze grzmiały przy wiwatach.