Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na zawiasach zardzewiałych, które ktoś popchnie gwałtem z drugiej strony. Uśmiech ten przeniknął Piotra szczęściem nadziemskiem. Nie wątpił dłużej. Uśmiech ten odsłonił mu całą prawdę. To była Nataszka a on ją kochał więcej niż kiedykolwiek!
Wywarło to na niego wrażenie tak gwałtowne, że zdradził się mimowolnie tak przed Marją jak i przed samą Nataszką z miłością namiętną, z której dotąd nie zdawał sobie sprawy dokładnej. W jego wzruszeniu mieszała się radość z jakimś bólem nieokreślonym. Im bardziej starał się stłumić i utaić to co czuł obecnie, tem więcej zdradzał go rumieniec palący.
— To tylko dla tego że to spadło na mnie całkiem niespodziewanie — perswadował sam sobie. Gdy jednak spróbował przerwać milczenie i zagadać o czemkolwiek obojętnem, spojrzał powtórnie na Nataszkę, zmieszał się, zaplątał, tracąc prawie przytomność i urwał w pół słowa uszczęśliwiony i przerażony jednocześnie. Nie mógł jej poznać zrazu, nie tylko z powodu że wychudła i zestarzała się, ale głównie dla tego że w jej oczach gdzie dawniej gorzał ogień namiętny, rwący się do życia i wszelkich tegoż rozkoszy, dziś tliła zaledwie słaba iskierka, wyrażając li dobroć łagodną, współczucie rzewne dla innych cierpiących i pewien smutek niespokojny.
Pomieszanie Piotra nie udzieliło się Nataszce. Jej blada twarzyczka wyrażała jedynie wewnętrzne zadowolenie i promieniała radością od dawna niedoświadczoną.