Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawem mocno ich pobito. To nie racja, że pan źle widzisz, żeby mówić coś, czego nigdy nie było. Idź pan, powtórz odemnie jenerałowi Barclay’owi, że jest mojem niezmiennem postanowieniem, atakować zaraz jutro na nowo Francuzów! — Wszyscy umilkli i słychać było jedynie ciężkie starca sapanie. — Francuzów zewsząd odparto — zaczął po chwili. — Składam za to dzięki najprzód Bogu, a potem dzielnym naszym wiarusom! Zwyciężyliśmy na całej linji, a jutro, da Bóg doczekać — przeżegnał się zamaszyście — wypędzimy wroga z naszej świętej ziemi!
Woltzogen wzruszył nieznacznie ramionami i oddalił się nie próbując nawet ukryć zdziwienia niesłychanego, w które wprawiało go zaślepienie upartego staruszka. W tej chwili ukazał się na wzgórku jenerał, w sile wieku i nader piękny tak z twarzy jak i z postawy.
— Oto mój bohater! — zawołał Kutuzow wskazując nań ręką.
Był to Rajewski. Spędził dzień cały w miejscu najważniejszem pola bitwy. Donosił że wojsko rosyjskie stoi wszędzie jak mur, a Francuzi nie śmią ponawiać ataku.
— Ty więc jenerale, nie sądzisz tak jak inni, żeśmy powinni cofać się? — spytał Kutuzow.
— Przeciwnie, wasza książęca mość. Utrzymuję, że w sprawach niepewnych i nie dość jasno określonych, zwycięży ten zawsze, który wytrwa uparciej na stanowisku. Takie jest moje przekonanie i z tego powodu...
— Kaissarow! — krzyknął wódz naczelny. — Przygotować rozkaz dzienny. Ty zaś — zwrócił się do innego