Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mimo. O wpół do szóstej rano udał się konno do Szewardyna. Dniało. Mgła opadała, niebo wyjaśniało się coraz bardziej, jedna jedyna chmurka, dotąd płynęła od wschodu. Ogniska dogasały opuszczone. Płomyki kiedy niekiedy strzelały w górę z zgliszczów, bladły jednak w obec światła dziennego. Na prawo odezwało się głuchym grzmotem pierwsze działo. Pocisk zawarczał w powietrzu i znowu cicho się zrobiło. W krótce jednak zabrzmiało działo drugie i trzecie uroczyście. Odpowiedziały mu zewsząd baterje, zlewając swoje dzikie głosy w jeden akord potężny. Napoleon dotarł do Szewardyna z całą swoją świtą. Gra była zaczęta.





XI.

Piotr wróciwszy do Górek od księcia Andrzeja, rozkazał służącemu, aby miał konie do dnia gotowe i aby go zbudził, skoro bitwa się rozpocznie. Potem zasnął twardo w kącie, który mu ustąpił Borys w swojej uprzejmości. Gdy się zbudził, w izbie nie było już nikogo, małe szybki w oknach chaty dźwięczały, a lokaj krzyczał mu w same ucho:
— Wasza Ekscellencjo! Wasza Ekscellencjo!
— Co takiego?... Co się stało?... Czy bitwa zaczęta?...
— A niechże jaśnie pan słucha, jak grzmią armaty — odpowiedział lokaj, dawny żołnierz. — Aż ziemia dudni