Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

burgu, spędzanego rozkosznie przy boku Nataszki. Opowiadała mu ze zwykłą u niej żywością i zapałem, jak w roku zeszłym, w lecie zbłądziła w dużym lesie, szukając grzybów. Mówiła szybko, przeskakując bez ładu i składu z jednego przedmiotu na drugi. Opisywała na wyrywki samotność i głuchą ciszę w lesie, swoje wrażenia, w końcu rozmowę ze starym pasiecznikiem. Co chwila wykrzykiwała.
— Ah! to nie tak było... nie umiem oddać tego słowami... książę mnie nie rozumiesz... czuję to!... — I mimo żywych protestów i zapewnień ze strony Andrzeja, rozpaczała prawie, że nie potrafi opisać wrażenia pełnego czaru niewysłowionego, owianego dziwną poezją, którego wtedy doznała: — Ten starzec z długą siwą brodą był zachwycający... las był tak cienisty, tak ponury, a szumiał tak żałośnie... starzec zaś miał oczy tak poczciwe, tak słodko na mnie patrzał... Nie, nie, inaczej było... nie umiem opowiadać... — dodawała czerwieniąc się po same uszka. Uśmiechnął się Andrzej do tego wspomnienia, jak się wtedy do niej rozkosznie uśmiechał.
— Rozumiałem ją wówczas — pomyślał. — Oceniałem szczerość, czystość i niewinność jej duszy. Tak, ja w niej przedewszystkiem duszę kochałem; kochałem silnie, głęboko, widząc w niej całe szczęście moje! — Drgnął nagle, przypomniawszy sobie fatalne rozwiązanie ich stosunku. — On nie potrzebował tego wszystkiego! Niczego nie pojął, nie zrozumiał; widział w niej po prostu ładną, świeżą dziewczynę, którą chciał posiąść na chwilę, a potem odrzucić precz, jak się wyrzuca kwiat zwiędły... Gdy ja tymczasem.. A jednak ten łotr