Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jutro prawdopodobnie, jego tak samo powiozą rannego i bezwładnego?
Dotarł nareszcie do Tatarynowa. Na lewo od drogi wznosił się na wzgórku pałac okazały, siedziba jakiegoś możnego bojara. Na obszernym dziedzińcu uwijało się mnóstwo służby, stały furgony i kilka powozów. Tu mieszkał Kutuzow. Chwilowo jednak nie było go w domu. Był w cerkwi pobliskiej z całą świtą, obecny przy uroczystem odśpiewaniu Te Deum. Piotr nie zastawszy tu nikogo z wyższych oficerów, pojechał dalej, do Górek. Gdy stanął na górze, jadąc wązką uliczką przez wieś, zobaczył po raz pierwszy milicjantów w białych koszulach, w czapkach z krzyżem, którzy zziajani, spoceni, pracowali ochoczo na dość wysokiej płaszczyźnie, po prawej stronie gościńca, obrośniętej gęstą trawą i zielskiem. Śmieli się przytem i żarcikowali, docinając uszczypliwie jedni drugim. Ci ziemię kopali szerokiemi łopatami, tamci zwozili ją do góry w taczkach po desce przeciągniętej. Kilku siedziało z boku odpoczywając. Dwóch dozorców pilnowało roboty stojąc na wzgórku. Ci wieśniacy, bawiący się najwidoczniej nowością zatrudnienia przy sypaniu szańców, przypomnieli Piotrowi słowa owego chłopa wiozącego rannych:
„Chłopstwem chcą ich odepchnąć... Trzeba bowiem zrobić z nimi raz jakiś koniec“...
Ci chłopi z długiemi, gęstemi brodami, w długich butach wojskowych, do których nie byli przyzwyczajeni, ogorzali od słońca i wiatru, z koszulami otwartemi na piersi równie ogorzałej, a muszkularnej, wywarli wrażenie potężniejsze na Piotra, niż to wszystko co dotąd