Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nierozwiązanem. Pytał się w duchu: — „Czyż to rzeczywiście ja, pozwoliłem Napoleonowi posunąć się pod same mury Moskwy? Któryż z moich rozkazów mógł sprowadzić ten rezultat najfatalniejszy?“ — powtarzał razy niezliczone. — Czy chybiłem może, gdy kazałem cofnąć się Platowowi, czy też pozawczoraj, gdy przez pół śpiący, poleciłem Bennigsenowi ścisłe wypełnienie moich rozporządzeń? Tak, Moskwa jest zgubiona niepowrotnie, nieodwołalnie, wojsko nasze musi cofnąć się jeszcze dalej, trzeba być na to zrezygnowanym. — To postanowienie wydawało mu się równie strasznem, jak zrzeczenie się najwyższej władzy. Bo nie tylko nawykł do niej i lubił rozkazywać, ale wierzył święcie, że jego Opatrzność przeznaczyła na zbawcę Rosji, że jemu powinna dostać się w podziale ta sława niespożyta. Czyż nie z tego powodu, opinja publiczna zmusiła niejako cara, że jego zamianował wodzem naczelnym, mimo niechęci osobistej przeciw niemu? Sądził, że on jeden potrafi dowodzić armją w tych ciężkich opałach, że on tylko może walczyć bez strachu, z wrogiem dotąd niepokonanym. Trzeba było jednak zdecydować się na to, lub na owo, i zakończyć czcze rozprawy swojego otoczenia. Przywołał do siebie najstarszych jenerałów, mówiąc te słowa:
— Czy dobrze, czy źle wypadnie, poradzę się li mojej własnej głowy!...
Wsiadł do powozu i wrócił do Fili.