Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do dnia, nadeszły z pola bitwy przygnębiające wiadomości, o stratach olbrzymich, o czem dotąd nie wiedziano dokładnie. Armja zmalała o połowę; drugi więc atak stawał się wprost niemożliwym. Czyż można było myśleć o nowej bitwie, nie mając dokładnych wiadomości o stanie wojska, nie policzywszy zabitych, nie pozbierawszy i nie opatrzywszy ile tyle rannych? Przecież trzeba było zostawić czas żołnierzom, żeby choć trochę po trudach odpoczęli i zjedli cokolwiek. Francuzi jednak niewstrzymani niczem w pochodzie fatalnym, dążącym do ich zguby, parli ich gwałtem naprzód. Tak cofali się Rosjanie z jednego popasu na drugi, z noclegu na nocleg, pod mury Moskwy... i jeszcze dalej, mimo uczucia gwałtownej boleści, która ściskała serca wszystkich, od wodza naczelnego aż do prostego żołnierza... Przyszło do tego, co było w górze zapisane... Moskwa wpadła w ręce nieprzyjaciela. Kiedyż to postanowiono?... Nad Drysą, pod Smoleńskiem, Szewardynem i Borodynem, później zaś dnia każdego, każdej godziny... czuł każdy z osobna, że Moskwy nic i nikt już nie uratuje, przy tak fatalnem zbiegu okoliczności ..........
Gdy Jermołow posłany przez Kutuzowa, na zbadanie pozycji, powrócił oświadczając najuroczyściej że nie podobna stoczyć bitwy pod murami Moskwy, wódz naczelny milczał przez chwilę, a potem przemówił biorąc go za puls:
— Musisz być chorym jenerale! Bredzisz chyba w gorączce!... Zastanów się tylko coś powiedział!... — nie pojmował, nie chciał bowiem z razu dopuścić do tego, żeby oddać Moskwę Francuzom bez wystrzału!