Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łożonego, zwracał się kiedy niekiedy ku niemu z pytaniem pełnem uszanowania:
— Wszak jest tak, a nie inaczej Ekscellencjo, nieprawdaż?
Pfuhl walką podniecony gorączkowo, odpowiadał wiecznie jedno i to samo z gniewem coraz wzrastającym: — Ależ ma się rozumieć! Tu nie ma nad czem dysputować!
Paulucci i Michaud atakowali Woltzogena po francuzku, Armfeld po niemiecku, a Toll znowu przedkładał to wszystko księciu Wołkońskiemu w języku rosyjskim, Andrzej patrzał, słuchał i milczał.
Z tych wszystkich matador, Pfuhl wzbudzał jeszcze w Andrzeju najwięcej sympatji. Ten człowiek posuwający aż do śmieszności wiarę niezachwianą w samego siebie, drażliwy ale stanowczy, był jedynym pomiędzy tymi wszystkimi, który nie pragnął niczego dla siebie, nikogo nie prześladował nienawiścią, i radby był tylko przeprowadzić i wykonać aż do szczegółów najdrobniejszych, plan zbudowany mozolnie, a opierający się o teorję nad którą prześlęczał długie lata, wertując całe stosy dzieł. Był śmiesznym niewątpliwie, jego przedrwiwanie było częstokroć nieznośnem i dokuczliwem w najwyższym stopniu, trzeba jednak było uznać w nim i uszanować poświęcenie się i oddanie duszą i ciałem idei, którą uważał za wielką i zbawienną. Nie czuło się również w Pfuhla rozmowie, tej trwogi, tego popłochu, z którym zdradzali się mimowolnie jego przeciwnicy. Ten nastrój umysłów, pełen strachu zabobonnego, nie istniał wcale podczas rady wojennej w roku 1805. Obecnie nie mogli otrząść się z uczucia trwogi śmiertelnej, którą natchnął