Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszli po objedzie na czarną kawę do gabinetu Napoleona. Cesarz usiadł, wskazując krzesło Bałakowowi.
W każdym prawie człowieku, chwila poobiednia ma ten szczególny przywilej, że czyni go zadowolonym tak z siebie, jak i z reszty świata. Wtedy radby znaleść wszędzie w koło samych przyjaciół! Napoleon poddawał się mimowolnie owej słabostce, razem z ogółem przeciętnych śmiertelników. Zdawało mu się, że jest otoczonym samymi wielbicielami, w stopniu najwyższym, nie wyłączając i Bałakowa.
— Ten gabinet — zwrócił się ku niemu z uśmiechem uprzejmym, choć cokolwiek drwiącym — był o ile się zdaje zajmowanym przed kilkoma dniami, przez cara Aleksandra. Przyznaj jenerale, że to bądź co bądź, zdumiewający zbieg okoliczności. — Był przekonany że ta uwaga, dowodząca jak na talerzu, jego przewagi nad carem, musi sprawić nie lada przyjemność, tegoż cara wysłannikowi.
Bałakow zadowolnił się potwierdzającem skinieniem głowy.
— Tak w tem samem miejscu przed czterema dniami naradzali się Stein i Wintzingerode — Napoleon prowadził rzecz dalej tonem drwiącym. — Nie pojmuję rzeczywiście, jak car Aleksander mógł otoczyć się moimi wrogami osobistymi... Nie mogę tego zrozumieć!... Jakże mógł nie zastanowić się, że i jam gotów to samo uczynić? — Te słowa ostatnie obudziły w nim na nowo gniew i rozdrażnienie, zaledwie cokolwiek uśpione:
— Niechaj wie, że tak zrobię! — krzyknął gromko, zrywając się od stolika i odtrącając z brzękiem filiżankę