Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jemność, jeżeli spotkają na swojej drodze kogoś drugiego, równego im, ale obecnie w odmiennych i mniej szczęśliwych warunkach życiowych i mogą popisać się przed nim, ze swoją niesłychaną pracowitością kwaśną i tetryczną. To samo uczucie ogarnęło Davoust’a na widok carskiego wysłannika. Bałakow wyglądał czerstwo i miał minę dziarską i wesołą. Ożywił go świeży i pogodny poranek, ubawiła rozmowa z Muratem. Spojrzał na niego z pod okularów, uśmiechnął się zjadliwie, prawie z pogardą i nawet mu głową nieskinąwszy, zagłębił się na nowo w stosie rachunków, marszcząc gniewnie czoło.
Nie uszło uwagi pana marszałka, niecierpliwe ruszenie ramionami Bałakowa, widząc się przyjętym w sposób tak niegrzeczny. Podniósł głowę po chwili pytając tonem lodowatym, czego żąda?
Nie mogąc przypisać czemu innemu przyjęcie tak impertynenckie i pełne lekceważenia, jak tylko nieświadomości Davoust’a, że ma przed sobą jenerała adjutanta samego cara, a chwilowo posła jego carskiej mości, z misją poufną do Napoleona, Bałakow nie omieszkał uwiadomić o tem wszystkiem pana marszałka. Jakże się jednak zdziwił, gdy po tem oznajmieniu Davoust stał się jeszcze sztywniejszym i bardziej gburowatym.
— Gdzie paczka? — spytał szorstko. — Proszę mi ją oddać, a odeszlę cesarzowi.
Bałakow odpowiedział, że odebrał rozkaz, oddać list własnoręcznie Napoleonowi.
— Rozkazy waszego cara, wypełniają się w waszem wojsku. Tu trzeba się poddać naszemu regulaminowi! — Aby jenerał rosyjski zrozumiał dobitniej, jak jest