Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wymyślonej. Kutuzow, wlepił wzrok w ziemię, kiedy niekiedy tylko spozierając niespokojnie ku drzwiom z boku domu, jakby z tamtąd spodziewał się czegoś nieprzyjemnego. Rzeczywiście wyszedł niebawem przez owe drzwi jakiś jenerał, niosąc pod pachą spory plik papierów.
— Cóż tam znów nowego? — bąknął Kutuzow, przerywając potok słów namiętnych Denissowowi. — Czyś gotów jenerale?
— Najzupełniej, wasza książęca mość — jenerał wyprostował się jak struna, salutując.
Kutuzow potrząsł smętnie głową, jabby chciał przez to wyrazić, że jeden człowiek nie może przecie rozerwać się na wszystkie strony!... i słuchał dalej wywodów Dedssowa.
— Zaręczam słowem oficerskiem, że złamię szyki Napoleonowi, i ogłodzę jego armję — wykrzyknął namiętnie Denissow.
— Czy Cyryl Andrzejewicz, w intendenturze, był twoim krewnym? — przerwał mu nagle Kutuzow.
— Stryj rodzony — odpowiedział Denissow.
— A mój druh serdeczny — wtrącił wesoło Kutuzow. — Cośmy też do spółki figli napłatali, co nabałamucili ładnych mężateczek!... Dobrze... bardzo dobrze, mój przyjacielu!... Zostań, proszę w moim głównym sztabie!... Jutro o tem pomówimy...
Skinął mu głową na pożegnanie i wyciągnął rękę po papiery, które mu podawał ów jenerał.
— Może byłoby wygodniej waszej książęcej mości w pokoju? — zauważył adjutant służbowy. — Są plany