Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pów zbuntowanych. I to było mu wiadomem, że chłopi w głębi serca wójta nienawidzili, za jego bogactwa, on zaś siedział wiecznie na dwóch stołkach, świecąc (jak mówi proste przysłowie) Panu Bogu świeczkę, a djabłowi dwie! Radby był zapewne dogodzić dziedzicowi, byle przytem nie narazić sobie chroń Boże! gromady. Krzyknął w końcu gniewnie na swego podwładnego:
— Słuchaj no Dron, przestańże raz pleść głupstw!... Jego ekscellencja, książę Andrzej Mikołajewicz, nakazał mi przenieść was wszystkich gdzie indziej, abyście nie mieli konszachtów z nieprzyjacielem. Car wydał nawet ukaz, co do tego: „Ktokolwiek nie ucieka przed wrogiem, nie mając siły aby go pobić, będzie za zdrajcę poczytany“. — Słyszysz?
— Słyszę — wójt oczy miał dalej w ziemię wlepione.
Alpatycz nie zadowolnił się tą odpowiedzią:
— Dron! Dron! wierzaj mi, to się źle skończy! — potrząsł głową. — Radzę ci nie trwać w uporze... Czytam w twojej duszy, niby w księdze otwartej... Wiesz przecie, że widzę na trzy arszyny głęboko, co się dzieje pod twemi stopami! — wyciągnął rękę z po za kamizeli, wskazując podłogę ruchem tragicznym. Dron spojrzał na niego z boku z pewnem wzruszeniem, zaraz jednak spuścił wzrok na nowo ku ziemi. — Porzuć te duraczestwa! Nakaż im, żeby zbierali czemprędzej manatki i wieźli wszystko co mogą, ku Moskwie... Wozy i konie dla jaśnie oświeconej księżniczki, mają być również jutro do dnia gotowe.... Tobie zaś zakazuję najostrzej iść do karczmy na wspólną naradę... rozumiesz?
Wójt upadł na kolana: