Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cych żołnierzy, którzy odrywali myśl jego najniepotrzebniej w świecie, od tak ważnych planów i zajęcia. Czyż to było dla niego czemś nowem? Czyż on nie wiedział z góry, że od puszcz piasczystych Afryki, aż do step moskiewskich, obecność jego wystarczała, aby wprawić w szał żołnierzy do tego stopnia, że byli gotowi bez zawahania, bez namysłu, poświęcić wszystko, nawet życie własne dla niego. Wsiadł nazad na konia i wrócił do obozu.
Czterdzieści ułanów utonęło, mimo że wysłano po nich łodzie ratunkowe. Prawie cały pułk, woda popchnęła wstecz do tego samego brzegu, który opuścili. Jedynie pułkownik z kilku oficerami dostali się szczęśliwie na drugą stronę, i wyszli z wody obmokli jak kaczki. Zaledwie znaleźli się na stałym gruncie wykrzyknęli na nowo: „Niech żyje!“ — szukając oczami Napoleona na wzgórzu. Wprawdzie jego tam już nie było, oni jednak czuli się i bez tego najszczęśliwszymi!
Tego samego wieczora, Napoleon wydawszy rozkaz, żeby przyspieszono ile możności wysyłkę fałszywych banknotów, przeznaczonych dla Rosji, po rozstrzelaniu jakiegoś Saksończyka, przy którym znaleziono papiery objaśniające położenie, ilość i tem podobnie... wojsk francuzkich; przypiął krzyż oficerski Legji Honorowej, pułkownikowi ułanów. I za co? Że bez żadnej potrzeby, rzucił się w nurty rzeki, w miejscu, w którem była najgłębszą!... Quos vult perdere, Jupiter dementat!