Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszędzie było pełno głów, w oknach, na balkonach, nawet na dachach i na kominach domów w około placu. Tu dostawszy się, usłyszał głos dzwonów i ów gwar podobny do brzęczenia roju szerszeni, tłumu w jednem ciasnem miejscu stłoczonego.
Naraz wszystkie głowy odkryto, a tłum rzucił się naprzód. Pawełek przez pół zgnieciony, ogłuszony wrzaskami niesłychanemi i grzmiącemi „hurra!“ wspinał się nadaremnie na same końce palców, aby dopatrzeć czegokolwiek i zdać sobie sprawę z tego pchania się naprzód.
Widział w koło twarze wzruszone i rozgorączkowane. Obok niego jakaś przekupka płakała łzami rzewnemi:
— O nasz ojczulku najmilszy! nasz cherubinie! — wrzeszczała kułakiem ocierając nos i oczy. Tłum wstrzymany na chwilę popłynął dalej.
Pawełek popychany gwałtownie, tracił prawie przytomność, nie wiedząc właściwie co się z nim dzieje. Z zębami zaciśniętemi, zawracając wściekle oczami, i rozdając kułaki na prawo i lewo, krzyczał „hurra“ z całej piersi, i zdawał się gotów wymordować wszystkich w koło, którzy również nie żałowali mu szturchańców.
— A więc car nadjechał! — pomyślał. — Czyż mógłbym powiedzieć mu ustnie czego pragnę? Byłaby to nadto wielka śmiałość z mojej strony! — Pomimo tego torował sobie drogę dalej, i wreszcie zobaczył w dość znacznem oddaleniu wolne miejsce, na wywyższeniu przykryte suknem czerwonem. Tłum policjanci popchnęli