Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomimo rozmaitych not dyplomatycznych, które łudziły się ciągle możnością utrzymania pokoju, i które w tym celu jedynie wysyłano; i pomimo listu jego własnoręcznego do cara Aleksandra. Zaczynał on się od słów sakramentalnych:
— „Mój Panie Bracie!“... — zawierał dalej — „zapewnienie najszczersze, że co do niego, wcale sobie wojny nie życzy“ — kończył się zaś mnóstwem czułych wylań i słówkami miodowemi. Na każdym popasie jednak nakazywał on pospiech jak największy w posuwaniu się wojsk sprzymierzonych z Zachodu na Wschód. Sam jechał w poszóstnej, zamkniętej karecie, otoczony paziami, adjutantami i liczną świtą dworską. Drogę miał wyznaczoną na Poznań, Toruń, Gdańsk i Królewiec. W każdem z tych miast tłumy wychodziły naprzeciw niego, witając z zapałem, ale i z trwogą tajemną.
Jadąc w tym samym kierunku, co jego wojska, nocował dziesiątego czerwca w domu pewnego magnata polskiego, który uprzedzony, zgotował mu iście cesarskie przyjęcie. Następnie zrównał się i wyprzedził armię, dotarł nazajutrz do brzegów Niemna, a przywdziawszy mundur wojsk polskich, wysiadł z karety podróżnej, aby przypatrzeć się dokładniej miejscowości przeznaczonej do przekroczenia granicy.
Na widok kozaków uwijających się na koniach po stronie przeciwległej i stepów, ciągnących się, jak okiem zasięgnął, aż do bram Moskwy, tego miasta poczytywanego za świętość w całem państwie rossyjskiem, które swoim ogromem przypominało mu zdobycze Aleksandra Wielkiego, rozkazał maszerować zaraz nazajutrz naprzód,