Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mówmy o tem więcej — przerwała mu, łzy ocierając. — Nie rozumiesz mnie i zapoznajesz!
— Jak też matka mogła mi proponować to małżeństwo? — pomyślał Mikołaj. — Czy sądzi, że ja nie kocham Sonii, dla tego tylko, że jest ubogą? A jednak jestem najmocniej przekonany, że byłbym z nią stokroć szczęśliwszy, niż z tą lalką wymuskaną, Julją Kuragin!
Bawił dalej na wsi. Matka nie wracała więcej do tego przedmiotu w rozmowie ze synem. Rozdrażniała ją jednak i gniewała niesłychanie, poufałość i stosunek coraz czulszy, między Sonią a Mikołajem. Nie mogąc temu zapobiedz, dokuczała Sonii na każdym kroku. Mówiła jej — „moja panno“ — lub przez trzecią osobę, nie nazywając jej już nigdy jak dawniej po imieniu. Czasem wyrzucała sobie, że tak biedaczkę prześladuje, tem miększe miała skrupuły, patrząc na sieroty poddanie się i cichą rezygnację, pomimo, że musiała czuć, iż krzywdę jej wyrządzają i karzą za winy niepopełnione. Hrabinie okazywała zawsze cześć najgłębszą i dziecięce przywiązanie. A jej miłość dla Mikołaja, była tak bezinteresowną, tak gotową do najwyższych ofiar z jej strony. Musiała to przyznać hrabina, mimo całej swojej niechęci dla ubogiej krewniaczki męża. Czasem nawet Sonia podziw w niej wzbudzała.
Odebrano w tym czasie list od Andrzeja, pisany z Rzymu. Był on czwartym z rzędu, odkąd wyjechał. Donosił, że byłby już oddawna w drodze do Rosji, gdyby nie wielkie upały. Otworzyła mu się była rana, i z tej przyczyny, musi czekać pierwszych dni stycznia, i dopiero po nowym Roku, wybierze się z powrotem do