Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

palcami kościstemi; a usiadłszy wygodniej, zaokrąglił lewe ramie, trochę przesadnie, jakby stał na estradzie koncertowej, mrugnął oczami na Anicję i wziął kilka śmiałych akordów. Zaczął improwizować wprawnie i biegle, bez chwili namysłu, na temat pięknej melodji Sołowiej, w sposób iście zachwycający. Tempo było powolne, ale melodja tak rzewna, tak na wskroś przejmująca, że Nataszka o mało w głos się nie rozpłakała. Anicja łkając głucho, z chustką na oczach, uciekła z pokoju. „Wujcio“ przeszedł teraz do innej, równie rzewnej melodji:
„Tam, tam, nad strumykiem, Dzieweczka czeka mnie!“
Grał coraz piękniej i z większym zapałem. Gdy nareszcie struna jedna pękła z świstem złowrogim, Nataszka rzuciła mu się z płaczem na szyję, ściskając do uduszenia, i prosząc tak usilnie, żeby grał dalej, jak gdyby życie jej zawisło od tych tonów czarownych.
— Dość tych ckliwych melodji! — zawołał „wujcio“. Teraz wyglądał jakby nagle odmłodzony. Wąsa podkręcił junacko, mrugnął zalotnie ku drzwiom, gdzie stała znowu Anicja, i jeszcze kilka głów ciekawych ze służby tak żeńskiej, jak i męzkiej, zaglądało do salki jadalnej.
— A no hrabianeczko! proszę na przód! — zakomenderował. Nataszka uwolniła się szybko z dużej chustki, związanej na plecach, wyskoczyła jak łania na środek pokoju, wzięła się pod boki obiema rękami, i czekała na muzykę, kołysząc się zwolna i przestępując z nogi na nogę.
Jakim cudem, ta panna wychodowana w cieplarni salonowej, kształcona przez guwernantkę Francuzkę, i