Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dżacze spędzali psy, biorąc takowe na smycze, i gdzie toczyła się walka o lisa zabitego. Strzelec Rostowa wydarł ostatecznie z rąk tamtego zdobycz, i zbliżył się do swego pana z lisem przytroczonym do pasa. Zdjął czapkę natychmiast, i pragnął mówić z jak największem uszanowaniem, mimo że dotąd kipiał cały gniewem zapalczywym. Jedno oko miał mocno podbite, ale zdawać się mogło, że o tem już zapomniał.
— O cóż wam poszło Iwanie? spytał Mikołaj.
— Proszę łaski jaśnie pana... Ot o co!... Czy może pozwolimy łajdakowi zabierać nam lisy z przed nosa, i do tego wzięte przez nasze psy? Przecie pierwsza chwyciła bestję za kark, moja suka myszata! A nie doczekanie twoje złodzieju!... Nie chciał zrozumieć ludzkiej mowy, tom go lunął w pysk, że aż się przykrył nogami! I w toi czis wypuścił z rąk lisa... Dywy! dywy! czego zachciało się łajdakowi? Może byś tego jeszcze chciał skosztować, co? — Iwan rozsierdzony, zaczął wymachiwać groźnie nożem, choć wróg jego od dawna dał za wygranę, rejterując z placu boju.
Mikołaj zwrócił się do Pawła i Nataszki, którzy nadjechali byli tymczasem, prosząc aby na niego trochę poczekali, on zaś musi tę sprawę wyjaśnić.
Strzelec Rostowa, tryumfujący i rozpromieniony, opowiadał towarzyszom, pełnym ciekawości i podziwu dla jego czynów bohaterskich, jak to on się „z tamtym“ gracko uwinął.
Haguin sąsiadujący o miedzę z Rostowami, był z niemi cokolwiek na bakier, a nawet miał z nimi jakiś proces o kopce graniczne, czy coś podobnego. Jak na