Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na prawdę co mnie wstrzymuje, żeby ci łba nie rozwalić, nie ubić po prostu, jak psa wściekłego, tem tu! — porwał ze ściany ciężką strzelbę janczarską, wywijając kolbą po nad głową Anatola. Odłożył ją jednak na bok po chwili. — Obiecałeś jej żenić się? Tak, czy nie?... Odpowiadaj!
— Ja... ja... nie wiem... nie przypominam sobie... Zresztą nie mogłem jej tego obiecywać, będąc żonatym.
— Masz jakie listy od niej? Gadaj! — Piotr zbliżył się znowu do niego z pięścią groźnie zaciśniętą.
Anatol sięgnął szybko w zanadrze, wyciągając spory pulares. Wyjął dwa listy i podał je Piotrowi.
Ten mu je wyrwał z ręki, odtrącając silnie na bok. Sam upadł ciężko na szezlong.
— Nie tknę cię więcej, nie lękaj się — dodał widząc minę wystraszoną Anatola. — Na listach jeszcze nie koniec... Jutro wyjedziesz z Moskwy, nieodwołalnie.
— Ale jakże mogę?...
— Po trzecie nie piśniesz nigdy słówka jednego, jednej sylaby, o tem co zaszło między tobą a hrabianką Rostow. Nie mam wprawdzie sposobu ust ci zamknąć, sądzę jednak, że jeżeli została w tobie bodaj odrobina jakiejkolwiek uczciwości, sam uznasz...
Wstał chodząc po pokoju. Anatol usiadł opodal, gryząc usta i marszcząc brwi.
— Czyż nie rozumiesz tego łotrze jakiś, że po za twojemi przyjemnostkami, jest jeszcze coś więcej, spokój i szczęście całej, zacnej rodziny? Że tym czynem, mogłeś ich wszystkich okryć hańbą niczem nie zmazaną? Baw się z takiemi kobietami jak moja żona. Te nie mają