Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z jasnością i dobitnością nieubłaganą. Nie wiedziała co na to odpowiedzieć:
— Jego pobudki tajemnicze? — powtórzyła machinalnie. — No! ma je i basta! — wybuchnęła tem gwałtowniej, im Sonia jaśniej tę kwestję stawiała jej przed oczami.
Sonia westchnęła ciężko, głową potrząsając:
— Gdyby te powody... te pobudki, były słuszne i godziwe... — Nataszka nie pozwoliła jej dokończyć, przeczuwając, co chce dodać:
— Nie wolno o nim wątpić Soniu! nie wolno! rozumiesz?
— Czy cię kocha na serjo?
— Ha! ha! ha! czy mnie tak kocha? — Nataszka zaśmiała się z gorżką ironją i pogardą dla zaślepienia przyjaciółki. — Czytałaś jego list... czytałaś i śmiesz jeszcze pytać o coś podobnego?...
— Przypuśćmy jednak, że to człowiek niedobry, niehonorowy?...
— On niehonorowy?!... jak to zaraz widać, że go wcale nie znasz!
— Jeżeli zatem jest honorowy i szlachetny — Sonia mówiła dalej energicznie — powinien oświadczyć wszem w obec, swoje uczciwe zamiary, lub przestać cię widywać. Jeżeli ty nie masz dość siły, aby mu to otwarcie wypowiedzieć, to ja się tego podejmuję. Napiszę do niego, i uprzedzę o wszystkiem twego tatka!
— Kiedyż ja już bym bez niego żyć nie potrafiła! — Nataszka załamała ręce rozpaczliwie.
— Nie rozumiem rzeczywiście, ani twoich słów, ani