Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bezdennej. Była zaniepokojona więcej niż kiedykolwiek. Po Schotich’u, przyszła kolej na walc zwanym Grossvater. Hrabia chciał odejść koniecznie. Teraz zatrzymała go gwałtem Nataszka, prosząc, żeby jej pozwolił wytańczyć się należycie. Gdziekolwiek atoli zwróciła się, czuła na sobie wzrok płomienny Anatola. W chwili kiedy wbiegła do budoaru dla dam przeznaczonego, aby kazać sobie przyszyć falbankę odprótą, spotkała się tam oko w oko z Heleną. Ta zaczęła jej prawić ze śmiechem, tak jak z rana, o szalonej miłości brata. Wśród rozmowy, wzięła Nataszkę pod ramię, prowadząc nieznacznie do pokoju obok. Tu spotkały Anatola. Helena ulotniła się natychmiast, a oni zostali sam na sam.
— Nie podobna mi widywać panią w jej własnym domu — przemówił tonem rzewnym i czułym — nie potępiaj że mnie, iż zapragnąłem tu cię spotkać przynajmniej. Kocham cię nad życie własne! Czyż nie będę mógł nigdy?...
Nie pozwolił jej oddalić się, tylko ująwszy za obie ręce, pochylił się nad nią. Oczami płomiennemi tonął w jej źrenicach, a ona nie miała siły wyrwać się z tego uścisku, uwolnić od tego wzroku ubezwładniającego ją najzupełniej:
— Nataljo! Nataljo! — szepnął namiętnie, pociągając ją ku sobie.
— Nic nie rozumiem, i nie mogę dać żadnej odpowiedzi! — zdawały się przemawiać do niego źrenice Nataszki, rozszerzone i jakby nieprzytomne z trwogi... Usta rozpłomienione, dyszące żądzą nieposkromioną, dotknęły się jej ust... uczuła się jednak uwolnioną z tych kleszczy...