Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wkrótce wezmę się do tego... pomyślę jakby to zrobić... niebawem“. — To „niebawem“, jakoś nigdy nie nadchodziło. Skoro wytrzeźwiał zupełnie, widział znowu przed sobą piętrzące się zapory, zagadki straszniejsze i bardziej nieodgadnione, niż były kiedykolwiek. W takim razie chwytał szybko za książkę, aby pozbyć się tej zmory dręczącej go we śnie i na jawie.
Przypominał sobie czasem opowiadania żołnierzów, wystawionych na ogień nieprzyjacielski, podczas walnej bitwy. Starali się stojąc po za szańcami, zająć się czemkolwiek, choćby zabawką najbłachszą, iście dziecinną, byle zapomnieć na chwilę o grożącem im niebezpieczeństwie. Mówił sobie w duchu, że każdy z ludzi, robi mniej więcej to samo. Lękając się życia, stara się na wzór owych żołnierzy, zapomnieć o niem. Ci osiągają cel pożądany dogadzając żądzom ambitnym, inni zagłębiają się w politykę, lub służą rządowi, są zaś i tacy, którzy toną w ziemskich rozkoszach, odurzają się winem, grą w karty, towarzystwem pięknych kobiet, końmi i polowaniem.
— Koniec końców — tak zwykle wnioskował — nic właściwie nie jest czczem, i nic nie jest nieodzownem. Wszystko na jedno wychodzi i do jednego celu zmierza. Starajmy się o to jedynie, aby uniknąć ile możemy nieprzejednanej rzeczywistości i nie spotykajmy się z nią nigdy oko w oko!