Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwila jednak starzec zdradzał się z gniewem, który wywołał syn swoją słabością (jak się ojciec wyrażał) nie do przebaczenia! Był to nowy temat, do drwin zjadliwych i niewyczerpanych, dodany do dawniejszych: Kwestja Macoch, i jego skłonności osobistej, do ładnej i fertycznej Francuzeczki:
— Ciekawym, dla czego nie miałbym jej poślubić? — powtarzał raz po raz. — Będzie z niej księżna zachwycająca!...
Marja spostrzegła w końcu z najwyższem zdumieniem, że starzec zaczyna nie na żarty umizgać się do panny Bourrienne, że zupełnie inaczej patrzy teraz na nią i chętnie spędza z Francuzką długie godziny sam na sam. Doniosła wiernie bratu, o smutnym rezultacie jej usiłowań, nie odbierając mu jednak nadziei, że może uda się jej innym razem otrzymać ojca pozwolenie.
Mikołcio, brat i religja, stanowili jedyne radości, byli jedyną osłodą i pociechą w jej ciężkiem życiu. Potrzebywała atoli, jak zresztą każdy na ziemi, marzyć i wzdychać do jakiejś rozkoszy i radości osobistej. Otóż pieściła w głębi serca pewne marzenie, nadzieję osłoniętą najgłębszą tajemnicą, która ją krzepiła i pocieszają w troskach i zgryzotach. To pragnienie podsycali w niej owi pielgrzymi, których przyjmywała po kryjomu mimo ojca zakazu. Im dłużej żyła, im baczniej życie studjowała, tem więcej dziwiło ją zaślepienie ludzi, którzy szukają w rzeczach ziemskich, nasycenia i zaspokojenia ich żądz i pragnień. Cierpią, pracują, walczą zawzięcie, nastają i krzywdzą jedni drugich, w pogoni za tem czemś nieuchwytnem, za tą ułudną Fata Morgana, pełną pokus