Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go bowiem od lat dziecięcych i ufam jak nikomu na świecie. To serce złote! Błagam cię Nataszko — Andrzej nazwał ją po imieniu, mówiąc tonem dziwnie uroczystym — przyrzeknij mi!... odjeżdżam tak daleko... Bóg wie co się stać może? nuż przestaniesz mnie kochać!... Wiem, żem niepowinien tego mówić... ale proszę, przyrzeknij, że cokolwiekby zaszło w mojej nieobecności...
— Cóżby stać się mogło?
— W razie... jakiegoś nieszczęścia niespodziewanego, udaj się do Piotra, do niego tylko, błagam cię o to najusilniej. Od niego żądaj jedynie rady i pomocy. Dziwak po trochę, roztargniony rzeczywiście aż do śmieszności, ale to serce szczerozłote, raz jeszcze powtarzam!
Nikt w rodzinie, nawet sam Andrzej nie mógł naprzód przewidzieć, jak piorunujące wrażenie wywrze na Nataszkę, rozłączenie z ukochanym. Rozgorączkowana, z twarzą pałającą, z oczami błędnemi a suchemi, snuła się w dniu odjazdu z kąta do kąta, zajmując się rzeczami najmniej potrzebnemi, jakby nie pojmowała wcale tego, co ma nastąpić. Gdy raz ostatni przycisnął do ust jej rękę, nie wylała ani jednej łzy.
— Nie odjeżdżaj! — szepnęła tylko tak głucho, rozpaczliwie i z taką trwogą śmiertelną, że długo, bardzo długo, przypominał sobie później, ten jej ton błagalny, i był się nawet na chwilę zawahał... Nie zapłakała i po jego odjeździe, tylko siedziała z rękami kurczowo załamanemi, jak posąg boleści w swoim pokoiku, powtarzając kiedy niekiedy: — Czemu mnie porzucił?...
Po dwóch tygodniach, ku najwyższemu zdumieniu jej całej rodziny, otrząsnęła się nagłe z tego otrętwienia,