Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokoiku. Zastała ją, siedzącą na łóżku, z oczami pałającemi gorączką, z wzrokiem wlepionym w Ikonostas. Zegnała się raz po raz szepcąc pacierze. Na widok matki wchodzącej, zsunęła się na posadzkę, obejmując ją za kolana:
— I cóż mamo, i cóż?...
— Idź dziecino... czeka na ciebie... prosi o twoją rękę — odpowiedziała hrabina tonem, który córce wydał się nadto poważnym i prawie surowym. — Idź!...
Oczy matki pełne łez i niemego wyrzutu, pogoniły za córką, która leciała niby na skrzydłach, nie posiadając się z radości!
Nataszka nie mogła sobie nigdy później przypomnieć, w jaki sposób weszła do budoaru. To jedno utkwiło jej w pamięci, że stanęła jak wryta przed Andrzejem, pytając się w duchu:
— Czyż to podobna, żeby ten Obcy stał się wszystkiem dla mnie? — A jednocześnie odczuła odpowiedź w głębi serca:
— Tak, jest mi wszystkiem, bo kocham go więcej niż świat cały!
Książę Andrzej postąpił ku niej z wzrokiem spuszczonym:
— Pokochałem panią od pierwszej chwili, gdym cię zobaczył... Czy mogę mieć nadzieję?...
Gdy podniósł wzrok na nią zdumiał się wyrazem dziwnie uroczystym i namiętnym w jej ślicznej twarzyczce. Zdawała się nim przemawiać: — „Jak można wątpić w obec rzeczywistości? Po co mówić, gdy słowa nie wystarczają, aby oddać to, co się czuje?“