Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do wszystkich zebrań mniej lub więcej licznych na wielkim świecie.
Wszedł Borys. W jego postępowaniu z Bergami, był lekki odcień wyższości i tonu protekcjonalnego. Wkrótce po nim ukazał się jakiś pułkownik z żoną, ów jenerał z góry zapowiadany przy zaprosinach, w końcu cała rodzina Rostowów. Wieczór zatem zakrawał rzeczywiście na coś pierwszorzędnego! Przechadzanie się gości tam i nazad, zamiana ukłonów i słówek miodowych między zaproszonymi, szelest sukni jedwabnych, wszystko to napełniało dumą oboje małżonków. Czyż tak samo nie działo się wszędzie na wielkim świecie? Czy może „ich jenerał“, nie był podobny do innych jenerałów? Poklepał był nawet na samym wstępie Berga po ramieniu nader przyjacielsko, wychwalając całe urządzenie i umeblowanie. Następnie zajął się z całą gorliwością i tyranją nieubłaganą gracza namiętnego, uorganizowaniem „partyjki“ Bostona. Zaprosił do niej najpierw hrabiego Rostowa, jako z gości najstarszego wiekiem i powagą. Wkrótce starzy usiedli przy mamach i ciociach, a młodzież męzka skupiła się około panienek. Wiera zasiadła przed samowarem, aby zająć się rozlewaniem herbaty. Na stole przed nią piętrzyły się takie same piramidy ciast jakie jadła przed kilku dniami u Paninów i takie owoce zapełniały wspaniałe srebrne kosze. Słowem: wieczór Bergów, nie ustępywał w niczem innym, podobnym zebraniom.