Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i wszystko, nosiło na sobie cechę smutku przygnębiającego. Liza nie zdając sobie nawet z tego sprawy dokładnej, odczuwała i poddawała się mimowolnie temu wpływowi, który ze wszech stron na nią wrogo oddziaływał. — Moja droga Maryniu — powtórzyła — lękam się, czy mi nie zaszkodził dzisiejszy Früstück, (jak zwykł wyrażać się wasz kucharz Niemiec). Musiałam zjeść z rana za wiele.
— Co ci to, moja „duszinko“, mój aniołku? Pobladłaś, okropnie pobladłaś! — wykrzyknęła księżniczka Marja, przybiegłszy do bratowej z najwyższą trwogą i przerażeniem.
— Trzebaby może pójść po Marję Bogdanównę, wasza miłość? — wtrąciła mimochodem pokojowa, która była świadkiem tej rozmowy. Marja Bogdanówna, była najsławniejszą akuszerką, na kilkadziesiąt mil w około. Sprowadzono ją od dwóch tygodni do Łysych Gór, gdzie czekała na chwilę rozwiązania.
— Słusznie mówi Parania.. To już może?... Lecę po nią natychmiast... Odwagi mój aniołku!... — Uściskała Lizę serdecznie i ku drzwiom zawróciła.
— Nie, nie! — krzyknęła mała księżna, której blada twarzyczka wyrażała teraz i zdradzała nie tylko ból fizyczny, ale i trwogę nieokreśloną, dziecinną, na myśl o strasznych boleściach, nie do uniknienia. Nie znając, przeczuwała je przecież instynktowo.
— To ból żołądka po prostu... powiedz Marynieczko, że to tylko ból żołądka... powiedz na miły Bóg! — I zaczęła szlochać, jak dzieci chore i rozkapryszone, zała-