Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego, z tej miary, jaką umiała zachować we wszystkiem, przyjmując prawie całe miasto. Szczególniej cieszyłem się jej majestatyczną, (a jak sądziłem w zaślepieniu) niedostępną pięknością! Zdawało mi się, że nie umiem jej zrozumieć i dziwiłem się sam sobie, dlaczego nie mogę jej pokochać? Gdy nieraz studjowałem jej charakter, wmawiałem w siebie, że to moja wina, jeżeli nie pojmuję tej apatycznej obojętności, tego braku jakiejkolwiek zachcianki, zainteresowania się czemś na świecie... teraz znalazłem wreszcie klucz rozwiązujący straszliwą zagadkę... To kobieta zepsuta do gruntu!... Anatol chciał nieraz pożyczyć od niej pieniędzy, nie szczędząc jej przytem karesów. Pieniędzy nie dała mu nigdy, ale pozwalała całować ile chciał swoje ramiona łabędzie. Jeżeli ojciec przekamarzał się z nią kiedy niekiedy, starając się obudzić w niej zazdrość, odpowiadała jak zawsze najspokojniej, ze swoim najsłodszym uśmiechem — „że nie jest na tyle głupią żeby wdawać się w zazdrość“. — „Może robić co mu się podoba“ — powtarzała, skoro o mnie była mowa. Gdym raz ją badał z ogródkami, czy nie czuje się czasem w stanie błogosławionym? odrzuciła szorstko i stanowczo: — „że ani jej w głowie postało pragnąć dzieci, ze mną zresztą, nie będzie ich mieć z wszelką pewnością!“
Przypominał sobie z kolei wyuzdane jej myśli, brutalność i prostactwo w wyrażeniach, mimo wychowania niesłychanie arystokratycznego. — Nie, nie kochałem jej nigdy! — powtarzał. — A oto teraz Dołogow leży na śniegu, brocząc we krwi. Stara się uśmiechnąć i od-