Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ność. Któż jednak mógł przewidzieć coś podobnego? Taka dusza piękna i szlachetna w tym młodym Bestużewie! Ah! ubolewam nad nim całem sercem i uczynię co tylko będzie w mojej mocy, żeby go bodaj trochę pocieszyć.
— Cóż się jednak stało? — spytali naraz ojciec i syn.
— Wszak znacie Dołogowa? — westchnęła księżna, mówiąc z cicha i pół słówkami, jakby się lękała, żeby się nie skompromitować i nie powiedzieć za wiele. — Otóż... on sam, Piotruś poczciwy, protegował tego młodego wisusa, zaprosił go do siebie, do Petersburga... a teraz „ona“ przyjechała tutaj, wlokąc za sobą, tamtego lamparta, rozpustnika, a biedny Piotruś ma być, jak powiadają, zrozpaczony.
Mimo chęci niezaprzeczonej, okazania najżywszej sympatji dla biednego męża zdradzanego i oszukiwanego, ton głosu i uśmieszki figlarne, gdy mówiła o Dołogowie, świadczyły bądź co bądź o wielkiej pobłażliwości, dla owego „wisusa i rozpustnika“, jak zwykła była nazywać Dołogowa.
— Ha! przykra historja, co prawda, ale niech przyjdzie koniecznie na nasz objad — bąknął ojciec Rostow — rozerwie się no!... i pocieszy. To będzie bankiet potworny.
Dnia 3 marca o drugiej po południu, zgromadziło się w salach klubu, dwiestu pięćdziesięciu członków i pięćdziesięciu gości zaproszonych, czekając z objadem na przybycie księcia Bagrationa, bohatera z kampanji ostatniej.