Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sztabu. Przy tej sposobności zadał mu kilka pytań tyczących się tej całej przykrej awantury. Nie taił przed Denissowem, że sprawa ile się zdaje bierze obrót najfatalniejszy, że wyznaczono osobną kamisję, do przeprowadzenia z nim śledztwa. Zważywszy zaś, jak surowo karcą obecnie wszelkie podobne wypadki rabunku i niesforności, może nazwać się szczęśliwym, jeżeli go tylko zdegradują.
Oskarżyciele tak tę sprawę przedstawili: Komendant szwadronu Denissow, odbiwszy przemocą transport z wiktuałami, udał się nie pytany i nie wezwany do głównej kwatery i tam będąc w stanie niepoczytalnym, zwymyślał komisarza w intendenturze, od złodzieja i łajdaka, obiecał go wypoliczkować, a gdy go z tamtąd siłą wyproszono, pobił rzeczywiście dwóch biurowych urzędników, z których jednemu wyrwał całe ramię.
Denissow wybuchnął śmiechem, na tę bajkę ułożoną kłamliwie od początku do końca. Zaręczył słowem honoru, że nie ma w tej całej bredni sensu za trzy grosze, że zresztą nie lęka się żadnych komisji, a tym łotrom, szczekającym na niego z po za płotu, tak potrafi gęby pozamykać, że go popamiętają ruski miesiąc.
Mikołaj nie dał się jednak wywieść w pole, tonem lekkim i żartobliwym, w którym Denissow mówił o tej sprawie fatalnej. Znał on go nadto dobrze, aby mógł nie odczuć i nie odgadnąć niepokoju, jaki nim miotał w ducha skrytości. Spodziewał się teraz wszystkiego najgorszego i największych nieprzyjemności z tego powodu. Męczono go i zanudzano na śmierć, dzień w dzień nowemi pytaniami. Żądano coraz innego tłumaczenia.