Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowo to i owo przypolecać kuchmistrzowi i marszałkowi klubu. Otworzyły się drzwi i wszedł młody Rostow, krokiem śmiałym i lekkim, dzwoniąc ostrogami. Na jego twarzy kwitnącej zdrowiem i krasą młodości, malował się dobrobyt i wewnętrzne zadowolenie.
— Ah! mój chłopcze kochany, głowa mi się kręci — zawołał ojciec, żenując się trochę w obec syna, tych swoich ważnych zatrudnień. — Proszę cię, pomóż mi cokolwiek! Potrzeba mi chóru żołnierskiego... jakiej najlepszej muzyki... i... cyganów... Cóż ty na to? Wszak wy wojskowi lubicie cyganów, nieprawdaż?
— Ręczę ojcu kochanemu, i gotówbym się założyć sto na pięć, że książę Bagration gotując się do bitwy pod Schöngraben’em, był mniej zajętym i zakłopotanym, niż ojciec dzisiaj.
— Spróbuj tylko, życzę ci! — stary hrabia udał wielkie rozdrażnienie i gniew; a obracając się do marszałka, który patrzał na nich obu z uśmiechem dobrodusznym, dodał:
— Taka to młodzież Fedory!... Drwi sobie w najlepsze z nas staruchów.
— Prawda, jaśnie panie, bo jej idzie o to jedynie, aby dobrze zjeść, a jeszcze lepiej wypić. Ile zaś do tego potrzeba trudów i zachodów, to jej wcale nie obchodzi.
— A tak, tak! — roześmiał się stary hrabia, chwytając syna czule za oba ramiona. — Trzymam cię atoli wisusie, i musisz mi oddać pewną przysługę. Weźmiesz oto moje sanki i udasz się do Bestużewa. Poprosisz go odemnie o poziomki i ananasy. Tego nigdzie indziej nie dostanę. Jeżelibyś go w domu nie zastał, pomów o tem