Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnosi przeciw nam łeb hydry wróg trzeci. Nasi rycerze prawosławni, domagają się wrzeszcząc w niebogłosy, chleba, mięsa, sucharów, siana... i Bóg wie czego jeszcze? W magazynach pusto jak wymiótł, drogi nie do przebycia“.
„Nasi kochani prawosławni puszczają się zatem po swojemu na rabunek, w stopniu o tyle wydoskonalonym, że nie możesz o nim mieć najlżejszego wyobrażenia z ostatniej kampanji. Większa połowa pułków tworzy bandy rozbójnicze, które przebiegają najbliższe okolice, niszcząc wszystko ogniem i mieczem. Mieszkańcy zrujnowani i obdarci do koszuli, w szpitalach nie można już pomieścić chorych, głód i nędza ogólna. Dwa razy główna kwatera wodza naczelnego, była napadniętą przez taką bandę niesforną maroderów. Wódz naczelny widział się zmuszonym zawezwać na pomoc bataljon strzelców, aby rozpędzić tę hołotę. W jednej z takich utarczek skradziono mi próżny tłumok i stary szlafrok. Car ma ustanowić prawo doraźne, dozwalające dywizjonerom rozstrzeliwać maroderów natychmiast, nie zwołując sądu. Lękam się jednak, żeby nie była zmuszoną w takim razie, jedna połowa armji, wystrzelać drugiej“.
Książę Andrzej zaczął czytać list z roztargnieniem. Zwolna jednak wzmagał się interes, chociaż nie cenił znowu zbyt wysoko raportu Bilibina, znając jego języczek obosieczny. Mimo niesłychanej długości listu, nie wypuścił go z ręki, póki nie przeczytał od deski do deski. Teraz dopiero zmiął go w dłoni niecierpliwie i rzucił na bok. Gniewało go, że tak go jeszcze zajmuje owe życie obozowe, o którem sądził, że stało mu się obecnie