Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobra sposobność. Pukał palcem w czoło, i wzruszał miłosiernie ramionami:
— Półgłówek! fiksat!... zawsze to utrzymywałem — powtarzał każdemu, mówiąc o zięciu kto go tylko chciał słuchać.
— Przepraszam! — wpadała mu zwykle w słowo w tym wypadku panna Scherer. — Mówiłam to pierwsza, jeszcze przed tobą książę kochany, (chodziło jej ogromnie o pierwszeństwo pod tym względem)... — Ten biedny młody człowiek, był na wskroś zgangrenowany, przewrotnemi ideami naszego stulecia. Spostrzegłam to zaraz, skoro powrócił z zagranicy. Pamiętacie jak raz na moim wieczorku zaczął pozować na Marata en miniature? Otóż mamy skutki obecnie, tego przewrotu w głowie! Nie byłam nigdy za tem małżeństwem... przepowiadałam to wszystko co się stało.
Panna Scherer, dawała jak i przedtem wieczorki, które umiała urządzać i urozmaicać, z wysokiem talentem. U niej (jak wyrażała się sama) zbierała się rzeczywiście najwytworniejsza „śmietanka“, co było w Petersburgu najwyżej urodzonego, lub co się odznaczało niezwykłą inteligencją. Jej wieczorki pociągały jeszcze jednym urokiem. Oto potrafiała za każdym razem wprowadzać w to kółko wybrane, jakąś świeżą „nowalijkę“, jakąś nową osobistość, zawsze wielce interesującą. Nigdzie indziej, nie można było wystudjować tak dokładnie atmosfery politycznej w chwili bieżącej i stopni termometru dyplomatycznego. Jej towarzystwo umiało zastosować się zawsze do tego, skąd wiatr powiał, będąc złożone po większej części z dworaków.