Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez osobę nieznaną. Im bardziej zagłębiał się i przejmywał duchem dzieła tego, tem święciej wierzył w możność dojścia do najwyższego stopnia doskonałości i miłość braterską wszystkich ludzi, która może jedynie wzbudzić w nich chęć do czynów wzniosłych i szlachetnych. Wszak Bardejew, tak mu opisywał owe braterstwo ludów. Jakoś w tydzień po powrocie do Petersburga, wszedł do niego późnym wieczorem Polak, młody hrabia Wilarski. Znał go dawniej, ale prawie tylko z widzenia, spotykając tu i owdzie w towarzystwach. Wyglądał nader poważnie i miał minę quasi urzędową, jak sekundanci Dołogowa, gdy przyszli wyzywać Piotra na pojedynek. Wilarski zamknął drzwi, oglądnąwszy się w około, czy nie ma kogo prócz nich w pokoju:
— Przychodzę do ciebie panie hrabio z pewną propozycją — przemówił na wstępie. — Osoba, stojąca nader wysoko w naszem stowarzyszeniu, postarała się o przyjęcie pana jako brata pomiędzy nas, mnie zaś prosiła, żebym ciebie wprowadził. Poczytuję za święty obowiązek spełnić życzenie owej osoby. Czy pragniesz zatem panie hrabio wejść jako członek naszego stowarzyszenia, pod moją gwarancją i zostać wolnym murarzem?
Uderzył Piotra ton zimny i surowy młodego człowieka, którego widywał dotychczas motylkującego, z uśmiechem zalotnym na ustach, koło dam najpiękniejszych i ze sfer najwyższych towarzystwa petersburgskiego.
— Pragnę tego — Piotr odpowiedział.
Wilarski skinął głową:
— Jeszcze jedno pytanie, na które chciej mi odpo-