Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dogadzać twoim chuciom i dzikim namiętnościom! Oto na czem ci życie schodziło. Czyś kiedy spróbował stać się pożytecznym członkiem społeczeństwa? Nie. Spędzałeś dzień za dniem, w strętnem i ohydnem próżniactwie. Ożeniłeś się następnie. Wziąłeś na siebie odpowiedzialność i obowiązek prowadzenia tej kobiety. Cóż z nią zrobiłeś? Zamiast dopomódz jej do znalezienia prawdy i boskiej mądrości, wtrąciłeś i ją razem z sobą w otchłań kłamstwa i niedoli. Obraził cię pewien człowiek; zabiłeś go. I mówisz, że nie znasz Boga, a życie własne wstręt w tobie budzi! Czyż mogłoby być inaczej?
Starzec umilkł po tych słowach, utrudzony zbytecznie gwałtownością własnej przemowy. Oparł głowę o poduszki otomany i zamknął oczy, jakby w omdleniu. Usta poruszały się, nie wydając głosu żadnego. Piotr wpatrywał się w niego badawczo, serce rozpierało mu dziwne uczucie, nie śmiał jednak pierwszy przerwać milczenia, które teraz zapanowało.
Starzec zakaszlał się, kaszlem suchym, zwykłym u ludzi w tym wieku, i zawołał na swego sługę.
— Są konie? — spytał.
— Właśnie sprowadzono takowe. Czy wasza miłość nie zechce odpocząć cokolwiek?
— Nie, każ zaprzęgać.
— Czyż odjedzie rzeczywiście, nie wcieliwszy mnie dokładniej w myśl swoją i nie wprowadziwszy zbłąkanego na dobrą drogę? — pytał w duchu Bestużew, który był wstał i chodził po izbie z głową na piersi opuszczoną. — Tak jest, prowadziłem dotąd życie godne pogardy, nie lubiłem go jednak, nie znajdywałem w niem