Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

treści religijnej i dalej wpatrywał się badawczo w starca. Ten naraz przestał czytać i znowu oczy przymknął. Gdy tak Piotr czynił w myśli rozmaite wnioski i przypuszczenia, kim może być ów podróżny, starzec oczy otworzył szeroko, zwrócił się ku niemu, fiksując wzrokiem śmiałym, a nawet surowym, który zmieszał Piotra, zaniepokoił, pociągając jednocześnie jakąś siłą nieprzezwyciężoną.





XVIII.

— Mam zaszczyt, jeżeli się nie mylę, mówić z hrabią Bestużewem? — przemówił nieznajomy głosem donośnym, zwolna, nie spiesząc się wcale.
Piotr spojrzał na niego badawczo z pod okularów.
— Słyszałem o tobie, panie hrabio — mówił dalej starzec nie zrażony, że mu nic nie odpowiedziano — i o nieszczęściu które cię spotkało! — podkreślając niejako słowo „nieszczęście“, zdawał się tłumaczyć Piotrowi. — „Nazwij to sobie jak chcesz, a nie mniej ta sprawa jest „nieszczęściem“ dla ciebie“. — Ubolewam nad tobą szczerze panie hrabio.
Piotr spłonął rumieńcem, spuścił nogi na podłogę, pochylił się naprzód onieśmielony, ale uśmiechając się mimo to do starca zagadkowego.
— Okoliczności ważniejsze, niż prosta ciekawość, zmuszają mnie, przypomnieć ci ów „wypadek“ panie hra-