Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 03.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lej. — Gdyby nie moja nieszczęsna migrena, zostałabym dłużej z wami.
Księżna nic nie odpowiedziała. Zazdrościła córce. Gdy się tak żegnano i gości odprowadzano jednych za drugimi, Piotr znalazł się sam na sam z Heleną, w małym saloniku. Nieraz ich tam samych zostawiano, a jakoś dawniej nie przyszło mu nigdy na myśl i nie zebrała go ochota mówić jej o miłości. Czuł że nadeszła chwila stanowcza, a jednak nie mógł odważyć się na ten krok ostateczny. Wstydził się samego siebie. Zdawało mu się, że zajmuje miejsce przy Helenie, przeznaczone zupełnie dla kogo innego.
— Nie dla ciebie to szczęście! — słyszał w głębi duszy jakiś głos tajemny. — Jest ono dla tych, którzy nie posiadają tego co ty.
Trzeba jednak było przerwać milczenie. Spytał czy była zadowoloną z dzisiejszej zabawy? Odpowiedziała ze zwykłą u niej prostotą, bez cieniu przesady, że nigdy jeszcze w życiu nie spędziła dnia urodzin tak przyjemnie, jak w tym roku. Krewni najbliżsi rozmawiali dotąd w głównym salonie. Książę Bazyli wszedł na chwilę do saloniku, zbliżył się do Piotra mimochodem, a ten nie znalazł nic lepszego do zrobienia, jak zerwać się na równe nogi, oświadczyć, że jest już bardzo późno. Padło na niego ojca spojrzenie piorunujące i badawcze zarazem, czem dawano mu do poznania, że słowa jego są zupełnie niezrozumiałe. Natychmiast jednak książę Bazyli zmienił wyraz twarzy, uśmiechnął się słodziutko i dobrodusznie, zmuszając Piotra żeby usiadł napowrót:
— I cóż, kochana moja Helenciu? — przemówił do